Od zawsze marzyłam o posiadaniu swojego wakacyjnego vana, który zabrałby mnie we wszystkie wymarzone zakątki Europy i nie tylko. Oczami wyobraźni widziałam te powolne poranki spędzone na przydługich śniadaniach tuż obok plaży z twarzą zwróconą w kierunku wschodzącego, jeszcze delikatnego słońca, a w uszach szumiałby dźwięk rozbijających się fal. Pragnęłam tych długich, ciepłych wieczorów wypełnionych winem i śmiechem przy vanie pośrodku zupełnej dziczy gdzie jedynym źródłem światła byłby księżyc i lampki rozświetlające auto.
Taki van póki co (jeszcze!) przede mną, ale wyjazd do Portugalii okazał się idealną okazją do zweryfikowania czy to jest w ogóle dla mnie, czy może jednak wolę pozostać przy innych formach podróży. A wszystko zaczęło się od zobaczenia zdjęcia ogórka (nie kiszonego, tylko słynnego starego Volkswagena T2) na jednym z portugalskich wybrzeży. Należę do tego wąskiego grona osób dla których takie coś wystarczy, żeby zapłonąć zapałem i ekscytacją niczym pochodnia. Bardzo szybko odnalazłam wypożyczalnie takich vanów w Portugalii i jeszcze nic nie miałam zarezerwowanego, a już wszyscy moi najbliżsi wiedzieli, że takim autem będę przemierzać całe wybrzeże. Los pokarał niestety moją przedwczesną radość, bo te stare klasyki okazały się niedostępne, a co gorsze żaden nowszy VW nie był możliwy do wynajęcia w tym okresie. Ponieważ mam jeszcze platynową kartę członkowską w klubie największych upartych kóz, byłam w stałym kontakcie z chłopakami z wypożyczalni i obiecali dać mi znać kiedy zwolni się jakikolwiek termin mi pasujący. I udało się!